Kolonia Solniczki Wielkanoc Prawosławna 1945
Pani Raisa urodziła się w 1929 roku na kolonii Solniczki w gminie Juchnowiec – Dolny, jak sama mówi, w prawdziwej białoruskiej, prawosławnej rodzinie Daniluków. Jej ojciec do wybuchu wojny pracował w białostockich fabrykach, a od 1939 roku zajął się rolą i uprawą 4 hektarów ziemi. W ten sposób żyły jeszcze 4 rodziny. Wszyscy, niezależnie od wyznawanej wiary, mówili tylko „prostym językiem”. Pani Raisa – kiedyś główna białostocka geodetka, odzwyczaiła się od życia na wsi- i od ojczystego języka, dlatego rozmawiamy w wygodniejszym jej polskim języku.

Czytam na głos treść pamiątkowego dyplomu i medalu izraelskiego instytutu Jadwa-Szem: „Włodzimierzowi, Annie, Lubie Daniluk i Raisie Borowskiej. Kto ratuje jedno życie, jakby ratował cały świat”.
-Włodzimierz- to mój ojciec, Anna- matka, Luba- to moja siostra, z dumą mówi Pani Raisa.
Włodzimierz mówili również na jej brata, który zmarł mając 6 lat, w strasznym dla jej rodziny 1945 roku.
-Zwykła, prosta rodzina, która przeżyła wkroczenie Sowietów i niemiecką okupację, – tak o swojej rodzinie mówi Pani Raisa.
W Solniczkach kręciło się wówczas mnóstwo sowieckich jeńców wojennych. Pracowali oni na lotnisku w Krywlanach. Ich obóz znajdował się na miejscu obecnej jednostki wojskowej przy ulicy Kawaleryjskiej w Białymstoku. Niemcy morzyli ich głodem. Komu się udało – uciekał. Niejednokrotnie umęczeni, wygłodzeni, zachodzili do zamieszkujących nieopodal Daniluków. Tam zmieniali oznaczone numerami ubranie na bardziej „bezpieczne” odzienie ojca. W 1944 roku do Daniluków zajrzał też jeden z sowietów.
Ojciec pomagał wszystkim. Kiedy mama gotowała obiad, prosił:
-Nagotuj więcej, może ktoś głodny zajrzy do nas.
Był styczeń 1943 roku, Wigilia. Późnym wieczorem zastukał ktoś do drzwi. Ojciec zobaczył dwóch młodych Żydów. Pauter Łopata i Izaak Kuchlinski szli z Zabludowa. Uiszczając opłatę, znajdowali nocleg w domach zamieszkałej pod Białymstokiem ludności. Chcieli się ogrzać, coś zjeść. Przekąsiwszy, zapytali czy mogą przenocować. Ojciec bał się, wiedział, czym to może grozić. Jednak zgodził się przetrzymać ich u siebie do rana. Rano wędrowcy poprosili o to, czy mogą pozostać u nas dłużej. Kilka dni przekoczowali na poddaszu. Drewniany sufit skrzypią od ich ciężaru, zdradzał ich obecność, dlatego przenieśli się do stodoły. Łopata chciał pozostać w białostockim getcie, ale wytrzymał tam tylko tydzień. Głód, a do tego trzy rodziny w jednym pokoiku. Nie było gdzie spać, nie było nawet gdzie usiąść. Łopata ponownie wrócił do nas, do ojca. Ten polecił im się tak ukryć, żeby nikt ich nie spostrzegł. Dwa dni po likwidacji białostockiego getta do domu Daniluków zapukało kolejnych dwóch Żydów. Drzwi tym razem otworzyła im mama, bo ojciec akurat pracował na polu. Branson i Fliker przyjaźnili się z Pauterem Łopatą i chcieli również schronić się pod dachem Danilów.
– Gdzie ja was ukryje, czym nakarmię, – zapytał zakłopotanym głosem ojciec. W tych czasach można było mielić taką ilość zboża na mąkę, która była dokładnie wyliczona na rodzinę.

Mężczyźni wykopali w stodole jamę i wyłożyli ją deskami, przeznaczonymi na budowę nowego domu. W tej jamie siedzieli za dni, zaś wieczorem pojawiali się na krótko w domu, żeby się umyć i coś zjeść. Niemieccy żołnierze często jeździli na rowerach do wioski, wymuszali jajka, mleko, to co było w domu. Mama wystawiała przed dom koszyczek z darami, żeby jak najszybciej pozbyć się niebezpieczeństwa. I tak doczekaliśmy się wyzwolenia. Wszyscy bardzo się radowali. 17-letnia siostra Luba wtedy powiedziała: „Teraz to my będziemy żyli wiecznie”.
W Białymstoku szybko zaczęło organizować się żydowskie życie. Okazało się, że całkiem sporo Żydów ocalało dzięki okolicznej ludności chrześcijańskiej. Żydowski komitet miał swoją siedzibę na ulicy Mińskiej, nieopodal parku Centralnego. Niedługo po tym, podziękowawszy rodzinie Daniluków za ocalenie, wyruszyli tam „ich podopieczni”. Łopata pożyczył od Włodzimierza jedną z trzech krów, żeby ją sprzedać i mieć za co rozpocząć swoją własną działalność handlową. Kuchlinski wrócił do Zbłudowa. Chciał, by zwrócono mu jego dom i młyn. Wiosną 1945 roku kontakt z nim urwał się całkowicie. Pani Raisa myśli, że został zabity przez jedną z wielkich band. Branson – trzeci z czwórki podopiecznych rodziny Włodzimierza Daniluka, otworzył wspólny handlowy interes z kolegą, który doczekał końca wojny we własnej chacie na Młynowej, oddanej w ręce byłej służącej rodziny. Czwarty – Fliker – rozkręcił biznes z Łopatą. Osiedlił się na ulicy Piwnej, w domu kuzyna Łopaty. W czasie wojny mieszkała tam Rosjanka, która zdecydowała się wrócić do ojczyzny, zwalniając przy tym żydowski dom. Sklep otworzono na ulicy Mazowieckiej. Przyjacielskie kontakty między rodziną Daniluków a byłymi podopiecznymi rozkwitały. Spotykali się oni we wiosce jak i w białostockich mieszkaniach.
W 1945 roku prawosławna Wielkanoc wypadła bardzo późno, bo aż 6 maja. Na drugi dzień świąt do rodziny Daniluków, jak zawsze, przyjechało mnóstwo gości. Łopata i Fliker przywieźli ze sobą sowieckiego żołnierza, z którym razem mieszkali. Jego wojenna część znajdowała się na ulicy Ogrodowej. Przybyła też cioteczna siostra z mężem i 4-letnim synem. Siedząc przy świątecznym stole, wspominali czasy okupacji. Potem do towarzystwa dołączył jeszcze brat cioteczny z kolegą. Kolega – prosty wioskowy mężczyzna, nie zaglądał tu nigdy wcześniej, zwrócił uwagę zebranych gości. Raptem ktoś zapukał do okna.
– Kto tam? – zapytał ojciec.
– Policja z Białegostoku, zgubiliśmy się, wskażcie nam drogę.
-Będę już szedł, odprowadzę ich – niespodziewanie odezwał się kolega brata ciotecznego.
Ojca zastrzelono w drzwiach. Potem zabili siostrę Lubę, Flikera, sowieckiego żołnierza. Zranili również schowanego pod łóżkiem Łopatę, postrzelili Raisę i matkę. Dzieci – brat Raisy Włodzimierz i syn ciotecznej siostry już spali. Ciała zbitych i śpiących dzieci oblano benzyną i podpalono ze słowami:
-Niech się wypali krew kacapska i żydowska.
Pani Raisa nie może powstrzymać łez. Stojąc w oknie zawładniętej przez ogień chaty, Raisa modliła się tylko o szybką śmierć. W pewnym momencie usłyszała głos matki, jaka jedną ręką wzięła z kuchni wiadro wody i polała wodę po chacie. Jedną ręką wyniosła do sionek dziecko, wróciła po drugie. Krzyczała do Raisy, by ta pomogła wynieść jej z domu zabitych, ta jednak z bólu nie potrafiła zrobić ani jednego kroku. W sionkach leżała jeszcze żywa siostra Luba. Zdążyła tylko powiedzieć: „Mamo kochana, ja już umieram”. Jej ciało razem z Łopatą zdołali wynieść z sieni na wóz. Była jedyną, jakiej nie pochłonął ogień. Niewiadomym pozostaje, w jaki sposób uniknął śmierci mąż ciotecznej siostry. Ciało zamordowanej żony i syna wyniósł on do domu sąsiadów. Spłonął dom, stodoła i chlew ze wszystkimi zwierzętami. Raisa po dziś dzień ma oparzenia na twarzy, rękach, uszach i plecach. Raisa razem z matką poszły przenocować do sąsiadów Śliżeckich. Na drugi dzień zawieziono ich do szpitala na ulicę Warszawską. Uczynił to ich znajomy Andrzej z Wojszek. Raisę pozostawiono w szpitalu miesiąc, natomiast matkę wypisano po czterech miesiącach leczenia. Strach i obawa przed polskim mundurem pozostał w pani Raisie już na zawsze.
Raisa z matką poszły żyć do siostry ojca, do jednego pokoiku na poddaszu. By wyuczyć córkę, matka Pani Raisy myła cudzym ludziom bieliznę i sprzątała ich domy. Raisa dorabiała ucząc niepiśmiennie dzieci, które mieszkały w tej samej wiosce.
Taki oto los rodziny Daniluków zgotowali członkowie Narodowych Sił Zbrojnych – Antoni Rutkowski, pseudonim „Orzeł”, mieszkaniec sąsiedniej wioski Skrybicze oraz jego namiestnik Edward Korolczuk z Dojlid.
-Tacy ludzie otrzymali rekompensacje za to, że posadzono ich do więzienia – z goryczą w głosie mówi Pani Raisa. Osądzono ich na 10, 15 lat, ale w wyniku amnestii odbyli odpowiednio tylko po 2, 3 lata kary.
W izraelskich mediach w sprawie mordu z Soliczek było głośno. Mieszkańcy Solniczek dobrze znali cała tą historię, ale nikt nie miał odwagi mówić o niej głośno. Bolesne wspomnienia po dziś dzień męczą panią Raisę. Tyle lat pani Raisa czekała, aby wybawić się od tych dramatycznych wspomnień, dzień po dniu tracąc nadzieję i wiarę w ludzką dobroć i sprawiedliwość…